Moi drodzy, idąc za ciosem i na fali wczorajszego udanego wypadu w przekozackiej atmosferze postanowiłam popełnić króciutkie opowiadanie opisujące nasze wczorajsze poczynania, a przynajmniej ich kwintesencję ;)
Dla tych którzy nie byli kilka bardzo ważnych faktów, które pozwolą wam lepiej zrozumieć sens opowiadania. Ekipa:
Łukasz - Ork Deathknight w lekko frostowym transmo. Ma jakiś fetysz kabli prodiżowych i dzid. Paweł - Gruba panda Brewmaster, wszyscy wiemy że robi ninja pulle boczkami ale nikt nie mówi tego głośno (poza Jadźką)
Jadźka - Undead Monk, chodzące przeciwieństwo pandy - gdyby żyła na pewno cierpiałaby na ostatnie stadium anoreksji, stara się wszystkich utrzymąc przy życiu bo siebie najwyraźniej nie mogła
Artur - Płonący konar, dodatkowy komentarz jest zbędny
Niko - Nowy browarnik warlock, wytrzymał z nami na rajdzie więc chyba już zostanie. Biegał z dynią na głowie, to dobrze rokuje
Adrian - Nasz lekko marudny paladyn z jakiegoś powodu mający traume z policją, zrobimy dochodzenie dlaczego
Krzyś - Duża orcza masa w strasznym (acz ślicznym) transmo
Bartek - Nasz początkujący troll wymachujący łukiem
Grześ - Zanda trollowy kurczak w boomkinie
Leksa - Ponętna zanda trollica
Borys - Teatralnie spóźniona istota biegająca po raidzie w piżamie, wszystko w normie.
UWAGA: Na wczorajszym radzie dowiedziałam się, że zielony znacznik odwróconego trójkąta zwany jest potocznie stringami. Jest to informacja niezmiernie ważna dla zrozumienia poniższej relacji.
UWAGA DRUGA: Delfiny są zajebiste.
No, to dawno dawno temu....
Zenon podrapał się leniwie za otworem skrzelowym i spojrzał raz jeszcze w otchłań Nazjataru. Widok sprzed Pałacu był bardzo zacny i taki jakim go pamiętał z okresu bycia narybkiem. Woda pachniała tu znacznie lepiej niż u wybrzeży Naziemców i Zenon bardzo cieszył się z przeniesienia do straży przybocznej Sivary. Zaczynał właśnie nocną zmianę - spokojna, pewna robota, żadnego sprzątania losowo pojawiających się na plaży elfich kończyn. No i śpiewy murloków pod wodą są znacznie lepiej tłumione, a wszyscy wiedzą jak kończą się ich zakrapiane imprezy. Tak, cisza i spokój.
Z zamyślenia wyrwał go skrzekliwy głos nadciągającego szybkim, wężowym susem Stefcia.
- Stary! Stary! Weź się ty ocknij, mam coś zajebiaszczego na dziś, no mówię ci pierwsza klasa! - Podekscytowana naga wymachiwała ochoczo dwiema niepozornymi buteleczkami przed zaspanymi oczami Zenona.
- No ja nie wiem - spojrzał sceptycznie. Po ostatniom rzekomo fantastycznym soku z murlojagód zasuszyły mu się łuski na tydzień.
- Nie nie, będzie dobrze! - Stefcio zdawał się dokładnie wiedzieć co trapi jego kompana. Czuł się nawet trochę winny. Ale tylko trochę - To od tego tortollańskiego, obwoźnego handlarza, co to tam o na skale zawsze przysiaduje, gada z żółwiami i kontempluje życie. Mówił, że to eliksir niewidzialności, czaisz? NIEWIDZIALNOŚCI!
Zenon nadal nie zdawał się być przekonanym, wsparł się na włóczni obdarzając podejrzane buteleczki nieufnym wzrokiem.
Stefan uśmiechnął się szyderczo pod nosem.
- Wiesz - zaczął tajemniczo - Będziemy mogli zakraść się do kwater Lady Ashvane… Totalnie niezauważeni… - konspiracyjny uśmiech nie schodził mu z twarzy gdy spojrzał na wyraźnie teraz zainteresowanego Zenona.
Ahhh, Lady Ashvane. Od kiedy pojawiła się w Królestwie, każda naga wszystkich pięciu płci wzdychała do niej z serduszkami w oczach. Te fałdki, te macki….!
Zenon ruszył korytarzem w stronę wejścia do pałacu.
- No dobrze…. - zaczął lekko powściągliwie - Ale na szybko, nie chcę mieć dziś problemów - urwał nagle oglądając się przez ramię w dół korytarza. Wydawało mu się, że słyszał dziwne głosy… śmiechy nawet? Ze spokojem jednak stwierdził, że to tylko dwa delfinki przy drzwiach uroczo miziały się noskami. Och, to już ta pora roku? Jakże ten czas tu inaczej leci…
Z zamyślenia wyrwało go mocne rąbnięcie dzidą w łeb.
- No weź że ty humbaku jeden skończ już rozmyślać o trzecim cycku Lady Ashvane i chodź, popatrzymy sami, hehehehehe….! - Stefcio wcisnął mu w płetwy buteleczkę i oddalił się korytarzem w stronę głównego hallu, po drodze szybkim haustem rozprawiające się z magicznym naparem. Zenon spojrzał na dziwnie mieniący się na fioletowo płyn.
- No, to chlup. - mruknął sam do siebie i dużym łykiem opróżnił połowę flakonika.
I nagle jak coś nie grzmotnie, strzyknie, błyśnie pięć razy i strzeli do głowy - Zenon oszołomiony rozejrzał się wokoło starając się wyostrzyć wzrok, ale wszystko zdawało się być teraz jak za mgłą i jeszcze bardziej ruchome niż normalnie ma w zwyczaju w głębinach Nazjataru. Spojrzał błędnym wzrokiem w stronę delfinków przy wejściu i kwiknął nagle głosem piskliwym jak rozgwiazda. Oto na jego oczach urocze delfinki przemieniły się w coś, co przypominało mu nieco te paskudne stwory naziemne - wielka, włochata krowa z rogami i pędzelkim na końcu ogona oraz trollica, tak, raczej płci żeńskiej, robiąca wrażenie kobiety zdolnej przybijać gwoździe pięścią. I dynia z nogami. Obok niby-delfinków przebiegła szyderczo uśmiechnięta dynia wymachując rękami (rękami?!).
- Co jest do jasnej… - Zenon nie zdążył dokończyć własnej myśli. Szepty i śmiechy, które zdawał się słyszeć wcześniej, nabrały mocy i niebezpiecznie zbliżały się w jego stronę. I nagle korytarzem w stronę głównego hallu przebiegła wataha jakiej jeszcze nigdy nie widział.
Za krową, trollicą i dyniogłowym biegł nieco przymrożony ork wymachując energicznie kablem z prodiża i snując historie o dzidach. Wielka, tłusta panda z wylewającymi się ze spodni boczkami taszczyła pod pachą zdecydowanie za dużo beczek z trunkiem, raz po raz waląc nimi po mordzie bogu ducha winną, mijaną nagę. Szeleszcząc kośćmi przy każdym kroku biegła za nimi nieumarła istota w zielonych stringach usilnie prosząc, aby ktoś raczył je z niej zdjąć. Najwyraźniej trollica podjęła się tego zadania. Zenon przetarł oczy i czym prędzej odwrócił od tej sceny wzrok. Szybko pożałował swej decyzji, gdyż oto wprost na niego leciało potężne cielsko orka z przerażającymi, mamucimi kłami na ramionach, w towarzystwie trolla ze śmiercią w oczach naciągającego cięciwę łuku wycelowanego wprost w Zenona. Kwiknął, zamknął oczy, gotował się już na najgorsze, a tu nagle… Z łuku trolla eksplodowała tęcza, której drugi koniec radośnie podskakując trzymał mamuci ork. W rytmicznych skokach troll i ork pod łukiem tęczy pomknęli za swoją watahą. Tuż za nimi podskakiwał fioletowy kurczak usilnie starając choć trochę unieść nad ziemię, nieskoordynowanie machając niby-skrzydełkami.
Wszystko co działo się przez następne kilka minut wprawiło biedną nagę w osłupienie i stan niełatwy do określenia - jakby było mu ciężko zdecydować czy był jeszcze pijany czy już miał kaca.
Nie miał czasu się nad tym zbyt długo zastanawiać, bo sceny przed nim rozwijały się conajmniej dynamicznie. Ktoś podpalił drzewo, Zenon nie miał zamiaru dochodzić skąd u licha wzięło się tu biegające drzewo, ani jakim cudem płonęło, ale płonęło radośnie, gonione przez trollicę z najnowszym modelem Goblińskiego Miotacza Śniegu. Zenon widział ten model w ostatnim katalogu Finkei. Drzewo nieco ostygło, nie zamierzało jednak zaprzestawać wesołej pogoni wokół swych towarzyszy, radośnie wymachując gałązkami pod tęczą. Przymrożony ork opowiadał podekscytowany historię o prodiżu, głowo-dynia rzucała we wszystkich fluorescencyjnymi cukierkami (nieumarła istota starała się trochę ich skitrać po kieszeniach, ale wypadały jej między żebrami). Zanim Zenon zdążył ponownie przetrzeć oczy drzewo rozmnożyło się przez pączkowanie i razem z nim biegały już dwie dodatkowe sadzonki. Gruba panda zataczała się w miejscu od nadmiaru trunku, nieumarła zdawała się wpaść na pomysł wykorzystania stringów do przechowywania podejrzanie wyglądających cukierków. Zadziałało.
Kiedy Zenon myślał, że już nic dziwniejszego dziś nie zobaczy przed nosem przemknął mu koleś w piżamie usilnie starający się dogonić ekscentryczne towarzystwo.
Zniknęli tak szybko jak się pojawili. Zostawili po sobie porozbijane beczki, tęczowe plamy na podłodze, kilka fioletowych piór i od cholery tych dziwnych, zielonych cukierków. W powietrzu unosił się silny zapach piwa.
- Poszli…? - Pobladły jak foka słodkowodna Stefcio wyłonił się zza kolumny
- Ta… - Zenon rozejrzał się jeszcze raz niepewnie - Chyba ta.
- Po psy przyszli
- Psy?
- No psy. Ale nie było, więc poszli. - Stefcio usiadł oszołomiony na murku.
- Ano tak, faktycznie - Zenon sobie coś przypomniał - był z nimi taki zachudzony, marudny elf z przydużym mieczem na plecach i ciągle krzyczał “jebać psy” - Zenon zastanowił się chwilkę - Faktycznie psów nie mamy.
Wyjął buteleczkę z dziwnym, fioletowym płynem zza pasa i obdarzył ją podejrzliwym wzrokiem. - Tak, to dobry towar jest.
Kurtyna.
Comments